czwartek, 11 października 2012

Jak walczyć z jesienną depresją?

Temat bardzo chwytliwy i bardzo na czasie. Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie poszukiwania jak walczyć z obniżonym nastrojem, żeby nie powiedzieć depresją, niekoniecznie jesienną, ale bardziej permanentną. Ale ten wątek pozostawię póki co w spokoju i skupię się na paru fajnych wskazówkach co robić, by mieć ten nastrój po prostu lepszy, niezależnie od czego zależy jego obniżenie.

Wyróżniam dwa rodzaje działań, by osiągnąć w/w cel. Pierwsze z nich to działania umysłowe. Pracując naszym mózgiem możemy osiągnąć bardzo wiele. Mówię tu luźno o takich sprawach jak autosugestia, pozytywne myślenie, "filozofowanie" itd. Drugie z nich to działania fizyczne, gdzie nie musimy specjalnie wysilać swoich umysłów. I o takich właśnie działaniach dzisiaj napiszę. O tych pierwszych na pewno będzie kiedy indziej. 

Przeszukując internet wpadłam na 3 główne rzeczy, które nam pomogą:

1. Ruch
Niby każdy wie, że ruch wyzwala w nas mnóstwo substancji, dzięki którym czujemy się lepiej. Do tego dochodzi satysfakcja, że do czegoś tam się zmobilizowaliśmy i już nastrój lepszy. To NAPRAWDĘ działa. Ale powiedzcie to takiemu leniuszkowi jak ja! Myślę, że sekret tkwi w tym, żeby znaleźć sport, który sprawia nam przyjemność. Ja kocham jeździć na rowerze, ale mam takie dziwne zboczenie, że nie lubię bez celu. Mogę wszędzie pojechać coś załatwić, ale zmobilizować się na wycieczkę po lesie jest mi niesamowicie trudno. No ale faktycznie, jak wrócę z roweru czuję się o niebo lepiej. Lubię też biegać, choć mam problem z regularnością. Niektórzy może powinni rozważyć zapisanie się na jakieś zajęcia, gdzie jest wesoło i dużo ludzi. Mnie to nie pociąga, ale uważam, że naprawdę warto przyłożyć się i znaleźć coś dla siebie. Często zmobilizowanie się do wyjścia na rzeczony rower, biegi bądź choćby spacer jest dla mnie ciężkie, ale już w pierwszych sekundach jak znajdę się na dworze myślę sobie: ale zajebiście, dobrze że wyszłam, czemu mi się tak nie chciało, no czemu!?


2. Dieta
Jak ja słyszę dieta to mnie trzęsie. Tak, przyznaję, że kocham jeść i wszelkie diety, na które się kiedykolwiek decydowałam przechodziłam bardzo ciężko. O ile zaburzenia łaknienia nie są w naszym przypadku objawem poważniejszej choroby warto jednak skusić się na pewne modyfikacje diety. Okazuje się, że w celu poprawy nastroju powinniśmy zakochać się na zabój w następujących substancjach, a co za tym idzie produktach je zawierających:
  - OMEGA 3 - do znalezienia głównie w rybkach (ja stawiam na łososia, makrelę, tuńczyka i sardynki), a także migdałach i orzechach. Same pyszności. No i w tłuszczach np. oliwie z oliwek
  - Witamina B6 - do znalezienia również w rybkach, a także ziemniakach i bananach 
 - Witamina B9 - do znalezienia w liściastych warzywach, w szpinaku , brukselce, kalafiorze, brokułach, szparagach, kapuście, a także w pomidorkach, bananach, fasoli, orzechach i innych. Naprawdę pycha!
  - Witamina B12 - do znalezienia w rybkach znów, mięsie, drobiu, jajach, mleku i jego przetworach. 

Wyznam wam, że ryby jem rzadko, ale całkiem lubię. Natomiast ta dieta mi się cholernie podoba, bo naprawdę lubię wszystko co w niej jest zalecane. Kocham brokuły, kalafior, szpinak, mleko i przetwory, banany i całą resztę.  Z ochotą od jutra wkracza dieta na dobry humor! Ryby - nadchodzę!

3. Fototerapia
Cóż... lampy do fototerapii sobie nie nabędę, raczej też nie będę chodziła na seanse gdzieś tam bo nie mam ani czasu ani kasy. Natomiast istnieje bardzo łatwy (dobra, nie tak łatwy, zważając na aurę ostatnich dni) sposób na darmową fototerapię: otóż zwyczajnie łapmy każdy promyczek słońca! Sprawa łączy się trochę z podpunktem 1., bo idealne będzie połączenie ruchu z fototerapią, czyż nie? Myślę, że każdy woli sobie gdzieś wyjść jak jest słońce, a nie deszcz, ale od dzisiaj niechże obowiązkiem naszym będzie łapanie każdego promienia słońca!

Ja wiem, nie każdy ma taką możliwość, siedzimy w pracy itd. Ale w miarę jak się da: wychodźmy na spacer, na zakupy czy cokolwiek w słońcu, otwierajmy okna, wpuszczajmy do pokoju światło, zauważajmy fakt, że świeci słońce! W sensie takim, że często dzieją się wokół nas miłe rzeczy, a my jakby olewamy to, nie doceniamy piękna chwili. A należy zatrzymać się na sekundę i powiedzieć heloł, witaj słoneczko czy coś w tym stylu, uśmiechnąć się do niego, rozejrzeć się, przypomnieć sobie jak wyglądały pobliskie krzaki dzień wcześniej w deszczu i zauważyć o ileż fajniej wyglądają teraz! Dodatkowy bonus: póki co mamy jeszcze złotą jesień, żółte liście są na drzewach... To naprawdę potrafi być bardzo piękne!


Ok, to były rady wyszukane w internecie wraz z moim komentarzem, a na koniec dodam jeszcze kilka moich osobistych sposobów na poprawę humoru:

1. Bardzo denerwuje mnie bałagan. Tak jak czasem jestem w stanie go olać, tak w pewnych drażliwych momentach potrafi mieć kluczowe znaczenie, dlatego w trudnych okresach sprzątam częściej. Do tego bonus: dochodzi dobroczynne działanie ruchu (no przecież odkurzanie, mycie podłogi czy latanie ze szmatą wymaga trochę wysiłku) oraz satysfakcja z tego, że się do czegoś zmobilizowaliśmy (o jej zbawiennym działaniu nie muszę chyba wspominać). Same plusy, sprzątajcie mieszkania!:D

2. Nie powiem, żeby ta rada miała atomową siłę rażenia, ale jest całkiem skuteczna: ubierajmy się kolorowo! Nie na każdego to działa, ale na mnie zdecydowanie. Kupiłam sobie czarne spodnie dresowe... to był chyba błąd haha bo codziennie oglądam CZERŃ, ale za to noszę kolorowe bluzki i bluzy, a gdy wychodzę stawiam na wesołe akcesoria (co mam nadzieję widać na moim blogu odzieżowym, klik). 

Nawiasem mówiąc, osobiście nie pojmuję dlaczego jesienią promowane są w modzie kolory takie jak burgundy, karmele, szarości, zgniłości... Przecież to są tak cholernie smutne barwy, że od samego patrzenia się robi depresja. No ale co kto lubi.

3. Muzyka - co tu dużo gadać, po prostu słuchajmy dużo muzyki, która poprawia nam nastrój. Nie napiszę jakiej, bo to sprawa indywidualna, wiadomo. A

4. Spotkania towarzyskie mogą być również genialnym sposobem na poprawę humoru. Albo dlatego, że w wesołej atmosferze zapomnimy o dręczących nas sprawach lub przeciwnie: dlatego, że czasem rozmowa z kimś bliskim może zainspirować nas, dać kopa do działania, tchnąć w nas więcej życia. 

5. Ostrożnie polecę też czytanie fajnych, ciekawych książek, oglądanie filmów, przeglądanie blogów, YT o treściach, które nas cieszą itd. Dlaczego ostrożnie? Bo to cholerna pułapka! Sama wpadam w nią zdecydowanie zbyt często. Gdy siądziemy przed komputerem, tv, albo w łóżku z książką po 2-3 godzinach może się okazać, że mamy się jeszcze gorzej niż przedtem! Takie rzeczy po prostu zamulają i ciężko nam się od nich oderwać, znacie to? Mój sposób jest bardzo trudny, ale działa: gdy czuję, że zdecydowanie za długo siedzę przed komputerem, wstaję gwałtownie i nim zdołam pomyśleć nie chce mi się lecę na spacer, bieganie bądź choćby do sklepu pod byle jakim pretekstem. Byle wyjść z domu. Jak już wyjdę - zamulenie znika niczym gorączka po Panadolu!

Na koniec raz jeszcze wspomnę, że wiele z tych rad może się nie sprawdzić przy prawdziwej depresji, ale zawsze warto szukać sposobu, by poczuć się lepiej. Nawet gdy u kogoś stwierdzona została depresja, nie można polegać wyłącznie na lekach, trzeba walczyć na wszelkie możliwe sposoby. To tak gwoli ścisłości. 

Pozdrowionka!!

piątek, 21 września 2012

Spróbuj nie myśleć, o czym będzie dzisiejszy post!

Cześć, inspiracją do dzisiejszego posta był wczorajszy wieczór, a właściwie noc. Spędzałam ją w domu siostry, nie wzięłam nic swojego do czytania, zatem zaczęłam grzebać na jej półkach. Niemal natychmiast wpadła mi w ręce książka, którą jak zaczęłam czytać o 1 w nocy, tak skończyłam około 4 i to tylko dlatego, że oczy same mi się zamknęły! Mianowicie

"Sztuka perswazji, czyli język wpływu i manipulacji" 
Andrzeja Batko. 

Książka naszpikowana jest niezwykle cennymi informacjami, ale dzisiaj chciałabym poświęcić chwilę uwagi jednemu, bardzo podstawowemu zagadnieniu, które zrobiło na mnie duże wrażenie. Co ważne: nie tylko dlatego, że jest świetnym narzędziem manipulacji i perswazji. Czytając to natychmiast przypomniałam sobie o tym jak dawno temu, podczas jednej z naszych poważnych rozmów siostra powiedziała mi: unikaj negatywnego myślenia, unikaj mówienia do siebie "Olga, nie myśl o tym", "Olga, nie bój się", "Olga, nie denerwuj się". Do czego zmierzam? O tym za chwilę, ale najpierw zaproponuję pewien eksperyment, zaczerpnięty z książki Andrzeja Batko. 

EKSPERYMENT 1
Poniżej znajdują się wyrazy w dwóch grupach. Przeczytajcie je powoli, po kolei, po każdym zamykając na chwileczkę oczy:
  • fioletowa bluzka, zielony pies, twój dom
  • hymn Polski, głos twojej mamy, hejnał

Według autora tudzież według mnie (sprawdziłam wczoraj na sobie!) jest wielce prawdopodobne, że podczas czytania pierwszej grupy wyrazów w waszym umyśle, przed waszymi oczami pojawiła się fioletowa bluzka, zielony pies i wasz dom. Podobnie przy czytaniu drugiej grupy wyrazów odtworzyliście w głowie hymn, głos waszej mamy oraz hejnał.

WNIOSEK: Słowa, oprócz niesionej informacji, działają również na nasz umysł, wywołując w nim określone obrazy, dźwięki, odczucia itd. 


EKSPERYMENT 2
Istnieją trzy słowa, które w bardzo szczególny sposób działają na ludzkie umysły i są niezwykle skutecznym narzędziem w sztuce perswazji. Dziś skupię się na jednym: "NIE". Powtarzając kroki autora książki proponuję kolejny eksperyment. Przeczytajcie powoli poniższe polecenia, po każdym zamknijcie na chwilkę oczy:
  • nie myśl o fioletowej bluzce
  • nie wyobrażaj sobie absolutnie zielonego psa
  • nie przypominaj sobie głosu twojej mamy
Efekt? Z całą pewnością wasz umysł nie był w stanie wykonać poleceń. Czytając "nie wyobrażaj sobie absolutnie zielonego psa" już widzieliście takiego czworonoga przed oczami, prawda?
Okazuje się, że umysł każdego człowieka składa się z dwóch integralnych części: świadomej i nieświadomej. Ta druga część odpowiedzialna jest za wiele rzeczy, np. szybkie reakcje, prowadzenie samochodu, posługiwanie się językiem ojczystym bez konieczności zastanawiania się co idzie pierwsze: czasownik czy rzeczownik itd. itd. 

Nieświadoma część mózgu rozumie jednak jedynie prosty język i... nie potrafi zrozumieć, ani przetworzyć zaprzeczeń! Aby wykonać polecenie "nie myśl o fiolecie", mózg musi właśnie o takim kolorze pomyśleć, a dopiero potem w jakiś sposób mu zaprzeczyć. Innymi słowy, na poziomie nieświadomym "nie myśl o fiolecie" i "myśl o fiolecie" to dokładnie to samo polecenie! Zatem słowo "nie" użyte w sposób przemyślany, może pomóc nam osiągnąć zamierzony efekt, wywołać określoną reakcję u drugiej osoby, klienta, dziecka, SIEBIE. Niestety użyte niewłaściwie może sabotować nasze działania. Oto przykłady:

SABOTUJĄCY EFEKT:
  • Mamusiu, nie denerwuj się proszę, chcę ci coś powiedzieć (na 100% mamusia się zdenerwuje!)
  • Nie zapomnij wysłać tych listów!
  • Przykro mi, że masz gorączkę kochanie. Nie myśl o tym jak twoi koledzy dobrze się bawią na pikniku. 
PRAWIDŁOWO UŻYTE SŁOWO "NIE":
  • Nie myśl sobie, że próbuję cię poderwać, po prostu bardzo cię lubię
  • Masz wątpliwości czy pójść na tą randkę? Głupia! No to nie wyobrażaj sobie nawet jak cudownie spędziłabyś na niej czas!

Na początku posta wspomniałam jednak, że cała ta historia z "nie" bardzo przypadła mi do gustu w związku z pewną starą rozmową z siostrą. Wczoraj natychmiast sobie o niej przypomniałam i uświadomiłam sobie DLACZEGO siostra radziła mi unikać sformułowań "Olga, nie myśl o tym" itd. itd. Chyba wtedy już znała tę książkę!;)

Otóż, skoro unikając bądź używając prawidłowo słówka "nie" "programujemy" umysły innych ludzi i manipulujemy nimi, powinniśmy tą technikę wykorzystywać także na nas samych! Mówiąc do siebie "nie myśl o tym", poniekąd każemy naszemu mózgowi właśnie o tym myśleć! 

"Nie denerwuj się", "nie przejmuj się", "nie żałuj tej decyzji", "nie analizuj tego w kółko"... Nie wolno wam więcej powtarzać takich wyrażeń! Ekhm..., miało nie być żadnego "nie"! Zatem -> takie wyrażenia są od dzisiaj zakazane!

Zakładam, że nie jestem dziwolągiem, że wy też rozmawiacie ze sobą, prawda? Widzicie już, jak ważny jest dobór słów? 

O rozmawianiu z samym sobą napiszę jeszcze sporo. Brzmi może dziwnie, ale to nic innego jak... AUTOSUGESTIA i ściśle powiązane z nią POZYTYWNE MYŚLENIE. O tym będzie jeszcze na pewno nie raz. Pozdrawiam serdecznie!

środa, 19 września 2012

Life hack cz. 1 - Jak oszczędzić czas?

Poprzednio pisałam o zasadzie dwóch minut, która każe nam wykonywać natychmiast wszystkie czynności, które możemy zrobić w tak krótkim czasie. Zasada ta jest powszechnie znana i szeroko omówiona w różnych źródłach. W moim odczuciu jest ściśle powiązana z inną zasadą, która z pewnością też została poruszona w wielu artykułach, choć ja się z tym dotychczas nie zetknęłam, zatem można powiedzieć, że dla mnie jest to moja osobista inwencja. Po prostu robię co mogę, by zaoszczędzić jak najwięcej czasu i wciąż szukam nowych pomysłów, by sprostać temu zadaniu. 

Zatem w jaki sposób możemy zapełnić naszą skarbonkę czasem? Należy wykorzystywać maksymalnie czas, w którym i tak musimy na coś czekać. 

1. Lubię łączyć ze sobą sprytnie zabiegi pielęgnacyjne. Są dwie opcje:

  • gdy mam mało czasu, a muszę umyć włosy robię to nad wanną. Na umyte nakładam odżywkę i w czasie kiedy ona działa - myję zęby!
  • nakładam maseczkę i idę do wanny. Myję włosy i nakładam na nie odżywkę albo maskę i przez kolejne 20 minut myję się, używam pumeksu, peelingu itd. Następnie za jednym zamachem zmywam prysznicem maskę z głowy i z twarz
2. W czasie, gdy gotuje mi się woda na herbatkę zawsze ogarniam kuchnię: chowam naczynia do zmywarki, przecieram stół, wynoszę jedzenie do lodówki itd. 

3. Rzadko jeżdżę komunikacją miejską, ale jeśli już mi się to zdarza, zawsze czytam ciekawą książkę albo nadrabiam braki w kontaktach z ludźmi: piszę smsy lub dzwonię do osób, z którymi już dawno chciałam się porozumieć, ale zawsze coś wypadało. 

4. Nigdy nie oglądam telewizji lub czegoś w internecie bezczynnie. Na ogół poświęcam ten czas na dbanie o paznokcie, wcieranie kremów lub balsamów

5. Wynoszę śmieci za każdym razem, gdy wychodzę z domu (chyba, że biorę rower, to niekoniecznie hehe)

6. Stosuję zasadę 2 minut!

Zasada dwóch minut!

Brzmi niepozornie, zasada dwóch minut. Okazuje się, że ten drobiazg potrafi prawdziwie zrewolucjonizować nasze życie. Ja zaczęłam swoją przygodę z walką o dobrze zorganizowane życie właśnie od wdrożenia tej zasady w życie. 

O CO CHODZI?
Idea jest bardzo prosta - nie należy odkładać na później rzeczy, które możemy wykonać w czasie poniżej 2 minut. I to tyle z grubsza mówiąc. 

Istotne jest, by nie zastanawiać się nad tym zbytnio, nie ANALIZOWAĆ, nie zadawać sobie pytań "czy to ma sens?", "czy warto robić to teraz?", a ponad wszystko nie wolno mówić "nic się nie stanie, jak zrobię to później".

Twierdzenie, że "nic się nie stanie, jak zrobię to później", jest niesamowicie zwodnicze i niebezpieczne dla naszej organizacji czasu. Jasne, jeśli kubek po kawie odniesiemy do kuchni za godzinę - tragedii nie ma. A co jeśli tych kubków zrobi się pięć? Co jeśli do tego dojdzie totalny nieogar w papierach, brud i kurz, wysypujące się śmieci i góra ciuchów na krześle? Sprzątnięcie tego bałaganu zajmie nam nie dwie minuty, a co najmniej 30, nie mówiąc już o nerwach, żalu do siebie i na ten przykład niemożności znalezienia ważnego dokumentu dokładnie wtedy, gdy będzie on niezbędny.  

PO CO TO ROBIĆ?
1. Drobne sukcesy, małe kroczki dają nam siłę i motywację do dalszych działań, olbrzymią satysfakcję i dobre samopoczucie. 
2. Zasada 2 minut wcielona w życie sprawi, że już nigdy nie skończymy przywaleni stertą drobnych rzeczy do wykonania natychmiast, dokładnie w momencie, gdy totalnie nie mamy na to czasu (na ten przykład dowiadujemy się, że za 15 minut będą u nas goście. A my zamiast zacząć ze spokojem robić herbatę będziemy latać jak opętani zbierając zewsząd brudne naczynia, góry ciuchów itd. itd. Niefajne, nie?)
3. Zasada 2 minut stanowi ważny element medodologii Getting Things Done, na której  m.in. opiera się moja walka z chaosem w moim życiu. 
4. Każda zmiana daje nam poczucie kontroli nad własnym życiem. Dzięki temu zyskujemy odwagę i siłę, by żwawo dążyć do osiągnięcia tego, czego naprawdę pragniemy.

JAK TO WPROWADZIĆ W ŻYCIE?
Zasada 2 minut nie musi być dosłownie zasadą "dwóch" minut, równie dobrze może dotyczyć trzech bądź pięciu, ale... nie więcej! Chodzi o to, żeby nie zatracić sensu tej idei. 

Rozejrzyj się! Na pewno wokół ciebie jest coś co możesz w kilka minut. Dostałeś smsa, ale jakoś jeszcze nie miałeś czasu odpisać? Stoją koło ciebie 3 kubki po herbacie? Uprane pranie czeka mokre w pralce od 3 godzin? Jedyny kwiat na parapecie już długo nie pociągnie, nie podlewałeś go od 2 tygodni? Zrób to, zrób to natychmiast!

Kiedy jeszcze warto wykorzystać zasadę 2 minut? Masz chwilkę czasu:
* umyj buty! Cóż za rozczarowanie by było, gdybyś zauważył zaschnięte błoto, gdy już jesteś dosłownie spóźniony! Ja zawsze, ZAWSZE wychodzę na ostatnią chwilę - nieumycie butów zawczasu groziłoby u mnie zawaleniem wizerunku ;)
* wynieś śmieci! A jeszcze lepiej: wynieś śmieci, gdy i tak wychodzisz z domu. Nie tracisz nic, a zyskujesz pusty kosz, spokój ducha i... czas!
* zrób przelew! Oddaj komuś pieniądze, zapłać za rachunek albo zakupy na Allegro! Jestem uczciwa i w życiu nie przywłaszczyłabym sobie cudzych pieniędzy, ale spłata długów zajmuje zwykle DUŻO ZA DŁUGO i z tym muszę walczyć

Wiem, że podałam przykłady trywialne i mało odkrywcze, ale "dwuminutówek" w życiu każdego jest z pewnością pełno - trzeba je zauważyć i unicestwić. 

Zasadę dwóch minut można porównać do skarbonki: wrzucamy do niej 50gr, złotóweczkę, 2zł, 10gr... ziarnko do ziarnka aż zbierze się miarka! Któregoś dnia otwieramy skarbonkę, a tam 50zł! Miło prawda? Tak samo jest z czasem: trzymajmy się zasady 2 minut, a ze "skarbonki" wyciągniemy całe godziny na rzeczy dużo ważniejsze niż wyniesienie brudnych naczyń po obiedzie. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...