sobota, 26 sierpnia 2017

I kolejny szczyt

Cześć!

jak tu pisać gdy się ma milion myśli na sekundę, a wiadomo, że żaden czytelnik tyle nie przyswoi?

Czuję się tak bardzo rozpierana emocjami..! Czuję, że nie jestem jednością, jednym jestestestwem, ale takim podzielonym na milion kawałków... Jak to zebrać w całość? Jak posegregować na prawdę, kłamstwo, iluzję? Skąd mam wiedzieć czy to co myślę to efekt moich mądrych, zaawansowanych przemyśleń czy po prosto kalka z podświadomych schematów? Im dalej w las tym więcej drzew, nie? No właśnie, mam wrażenie, że im bardziej się staram, tym więcej zawiłości przede mą.. Chciałabym, niczym statek, dobić do przystani spokojnej. Choć mi wcale nie zależy na spokoju dosłownie. Taki paradoks... Chcę stabilności, nuda mnie nudzi. Stać mnie na więcej, na tyle mnie stać!!! To tak jakby ktoś miał kajdany na nogach, a uważał, że gdyby nie to, miałby szanse wejść na Giewont. Yea ja mogę wejść na tenże Giewont, Rysy albo i co kto zechce. Ja mogę wszystko!!! Chcę wejśc na Rysy i powiedzieć fuck yeah i totalnie na spokojnie sobie żyć planując kolejny szczyt w objęciach mojego kochanego Damianka.... <3

środa, 9 sierpnia 2017

Kurwa mam ochotę naisać

I tak nikt tego nie czyta, więc mogę sobie ulać.

Chcę chcę chcę wylać to co czuję, bo mnie rozsadza i nie ma ujścia!!!!

ja, pijak, czubek nie umiem docenić tego co mam. Wciąż patrzę na innych, wszyscy wszystko mają, a ja nie. Mogłabym mieć, ale przecież nie wierzę w siebie, wiec jak to osiągnąć? Z drugiej strony czuję, że właśnie ja coś fajnego reprezentuję. a nikt tego nie docenia. Kurwa, jak to pogodzić?

Szukam siebie, bardzo szukam i nie mogę znaleźć. Kurwa jak? Jestem obrazem skrajności. Jestem szczęśliwa z moim ukochanym a jednocześnie jestem nieszczęśliwa, bo nie wiem czego JA chcę i DOKĄD iść. No to o co chodzi? Czy moje obawy to to co Canfield nazywa żółtymi alarmami, które sygnalizują coś co nie gra i należy coś z tym zrobić? A może moje obawy to to co po prostu mój mózg na podstawie miliona podświadomych schematów, według których pracuje, a wcale niekoniecznie są słuszne, coś sobie wymyśla? Ileż jest różnych mechanizmów, na podstawie których nasze mózgi pracują, a są schematami nawykowymi, które należy wyplenić!

Jestem taka ZAZDROSNA!! Grrr, strasznie zazdrosna, a nikomu nie mogę tego powiedzieć :(

To takie proste jeśli chodzi o... np wczesne wstawanie. Wszelkie mechanizmy mózgu które sabotują nas by spać do południa są na rozum z automatu bez sensu. Ale jak chcesz wiedzieć czego naprawdę chcesz to nagle to jest takie.... zawiłe. Już nic nie jest jednoznaczne.

I niesamowicie wkurwia mnie, że moje ukochane, ulubione paznokcie przeszkadzają mi pisać. Bo mam ochotę wylać, zalać tsunami albo i wyrzygać wszystko co czuję., bo mnie to rozwala na maxa... a tak mi ciężko idzie z moimi stiletto, że pierdolę!!


wtorek, 26 lipca 2016

Tęczowa chmurka i kolorowe kredki

Ciężkie to czasy nam nastały. Świat jaki znamy zaczyna odchodzić w niebyt, więc jak tu uskuteczniać duchowe fiozofowanie. Cóż od zawsze uważam, że praca u podstaw to... podstawa i należy zacząć od siebie i swojego małego światka, żeby po jakimś czasie (nie podejmę się nawet szacowania po jakim) zacząć zmieniać świat. Dlatego choć trochę chorobliwie śledzę poczyniania współczesnych idiotów, żeby nie powiedzieć jednokomórkowych islamskich ameb, to skupiam się na sobie i swoich sprawach. A moją sprawą jest moje życie. Pies wie, kiedy ono się skończy. Zawsze była to terra incognita, ale teraz serio nie znamy dnia ani godziny. Powiało trochę grobowcem w klimacie memento mori, zaszpanowałam znajomością łacińskich sformułowań, ale czas przejść do sedna. Bo przecie pływam na kolorowej chmurce!!

Bez jaj, tak mi powiedziano w pracy. Że pływam na tęczowej chmurce, co oczywiście z automatu jest nierealne bez różnej maści środków wspomagających. A mnie tak naprawdę wspomagają moje własne myśli. Ale ja nie o tym teraz. Skoro mowa o kolorach to to oto co mi przyszło niedawno do głowy. 

Że każdy jest kowalem własnego losu to wiadomo. Albo i nie. Jak jest naprawdę przeczytasz TUUU. Kolorowa metafora jest następująca. Kolorów jest chyba nieskończona ilość. A jak skończona to w kij ogromna. Więc mamy nieskończoną ilość kolorowych kredek. Każdy człowiek dostaje swoją pulę. Jeden większą inny mniejszą. Jeden ma więcej kolorów do wyboru, inny idzie w szarość albo i w czerń. No różnie. Ale są trzy ale.


1. Pierwsze ALE: tylko i wyłącznie od nas samych zależy co tymi kredkami narysujemy. Na ile to będzie ciekawe i zawiłe, na ile urozmaicone, na ile odważne. No i czy to będzie trupia czacha czy kwiatek - upraszczając na maksa. 

2. Drugie ALE: tylko i wyłacznie od nas samych zależy ILE z tych kolorów wykorzystamy! Ktoś będzie miał wesołe kwiatki w odcieniach szarości i ok. Ktoś będzie miał czachę i robaki w pełnej gamie kolorów. Pies wie co to znaczy, może wesoła mina do złej gry, a może walkę mimo wszystko? Jeszcze kto inny namaluje sobie życie marzeń pełne pięknych skrzących barw. 

3. Trzecie ALE: niektóre kredki są wredne i wydają się kolorowe. Czasem nie poznasz, że tylko udają, ale jak tylko to zauważysz - uciekaj. Bo za chwilę wyblakną i będą sino-brązowo-zgniłe!! Szkoda czasu na coś co nam nie daje szczęścia!!!!


A może ktoś... a może WIĘKSZOŚĆ z nas używa tylko grzecznych i powszechnych kolorów, do namalowania nawet pięknych rzeczy ale jakże nudnych tylko dlatego, że turkus będzie się gryzł z fioletem? Albo złotolazuroworóżowy będzie zgrzytać z miętowomorelowym? Ale czy będzie na pewno? A może wcale nie, ale tylko się tego boisz? Skąd masz wiedzieć, skoro nigdy nie spróbowałeś?

Tak wiem, że pewnie teraz w głowie Ci klekocze "rzegam tęczą, rzygam tęczą". Ja nie rzygam tęczą tak o na co dzień, tylko czasem. I bardzo mnie to cieszy! Wolę to niż bać się, że nie zniosę tyle lukru.



Boję się owszem, ale szarego życia i łez na łożu śmierci. Że gdzie jest kurwa moje życie?? Przeleciało przez palce?!?!

Ja kocham metafory. Nie wiem jak inni choć z tego co obserwuję to nie jest super powszechne. Zawsze tak było, ale dopiero na studiach coachingowych sobie to uświadomiłam. W szkole kieeeedyś uczono mnie, nas, że najpierw się skomplikowane równania fizyczne wykonuje na niewiadomych x, y, z... a dopiero jak już zminimalizujemy ich ilość i uprościmy wzór - podkładamy dane. Tak samo jest z metaforami. Pracując na nich jesteśmy w stanie zajrzeć dużo głebiej niż nazywając rzeczy po imieniu. Co ciekawe nawet osoby, które ne były w stanie opisać stanu rzeczy po polsku, nagle metaforą potrafiły - wiem z autopsji. 

Cieszę się jak głupia, że mam do metafor tak swobodny i łatwy dostęp. Często zaglądam do Narni.


poniedziałek, 4 stycznia 2016

Jak to jest z tym kowalem swojego losu?

Każdy zna powiedzonko "jesteś kowalem swojego losu". Czy rzeczywiście tak jest? Czy rzeczywiście każdy, także Ty, może osiągnąć dokładnie to czego pragnie i spełnić swoje marzenia? A co z kataklizmami, chorobami, mordercami? Przecież na to człowiek nie ma wpływu. Trudno mówić, że mieszkańcy Japonii są winni katastrofy, jaka dotknęła ich w 2011. 

Z drugiej strony podjęcie 100% odpowiedzialności za swoje własne życie jest punktem wyjścia do osiągnięcia sukcesu. Stanowi absolutny fundament, na którym zbudujesz życie o jakim marzysz. Do tematu należy zatem podejść śmiało i z wiarą, zachowując jednak pewien dystans. 

Musisz zatem zdecydować, że to Ty odpowiadasz w 100% za swoje życie, ale tylko, ni mniej ni więcej, za to na co masz realny wpływ. A na co mam realny wpływ - zapytasz?

Po pierwsze odpowiadasz za swoje czyny. To Ty decydujesz czy spędzisz wieczór ucząc się czy oglądając Top Model. To Ty decydujesz czy zjesz hamburgera czy sałatkę. Proste.

Po drugie odpowiadasz za to jak reagujesz na czyny innych. Decydujesz czy dasz się wpędzić w poczucie winy, czy pozostaniesz pewny siebie wiedząc, że nic złego nie zrobiłeś. Decydujesz czy po stracie pracy popadniesz w alkoholizm, czy uruchomisz wszelkie możliwe triki, by znaleźć nową i lepszą. Też proste.

Po trzecie pośrednio, podkreślam pośrednio, odpowiadasz za to co dotyczy Twoich bliskich i innych ludzi. Każda akcja rodzi reakcję, to pewne. Nie zawsze jednak ta reakcja jest zgodna z Twoimi oczekiwaniami. Twój partner nie sprząta w domu? Możesz spróbować też przestać. Sęk w tym, że na jednego zadziała to tak, że zrozumie Twą intencję i się zmieni, zaś drugi po prostu uzna, że już Ci nie zależy i ma problem sprzątania z głowy. Ryzyko. 

Proste nie znaczy łatwe. Miej tego świadomość. Jeśli spojrzysz trudnościom w oczy i się ich spodziewasz, duuuużo łatwiej je pokonasz. 

Jack Canfield przytacza niezwykle jasne w swym przekazie równanie. 

Z + R = W

Zdarzenie + Reakcja = Wynik

Czy masz wpływ na zdarzenie? Już wiesz, że nie. Czy masz wpływ na swoją reakcję? Ależ tak! To bardzo proste nawet dla osób, które za matematyką nie przepadają. Wynik jest zależny od dwóch czynników z czego tylko jeden TY możesz modyfikować. 

Mogens Jensen to himalaista i sportowiec z Danii. Obecnie jest także mówcą motywacyjnym i prowadzi własny projekt pomagając ludziom osiągać swój szczyt możliwości. Marzył o wejściu zna najwyższą górę świata, nim jednak podjął się jej zdobycia przebiegł i przejechał rowerem drogę z Danii do Obozu Bazowego pod Everestem. Człowiek z niezwykłym hartem ducha. Niestety Czomolungma go pokonała. Odpadł zaledwie 350m przed szczytem. Czy się poddał? Oczywiście, że nie! Wrócił, by znowu zaatakować szczyt niosąc na swych barkach nie tylko ambicje i wielkie marzenia, ale także głęboki przekaz dla innych ludzi. Mogens to astmatyk, a chcąc sobie i co ważne, całemu światu udowodnić, że "jeśli chcesz, to możesz" postanowił wejść na Evrest bez dodatkowego tlenu, niewyobrażalnie wręcz zwiększając poziom trudności. Mało kto jest na świecie w stanie zdobyć szczyt bez tlenu, tym bardziej astmatyk. Jego dramatyczną walkę ze swoimi słabościami można było oglądać w fascynującej serii Discovery Channel "Everest: Beyond The Limit". Mogens spełnił w końcu swoje marzenie, musiał jednak stawić czoła wielu przeciwnościom losu, których wcześniej nie przewidział. Wykazał niezwykły hart ducha i pokazał, że to nie Z (Zdarzenie), a R (Reakcja) determinuje sukces. Gdyby astma, zimno, rozrzedzone powietrze i choroba wysokościowa (Z) były realną przeszkodą do osiągnięcia szczytu Everestu, nikt by nań nie wszedł. A weszły tysiące. Już rozumiesz jak ważna jest Twoja reakcja na to co się dzieje?

Stephen Covey genialnie obrazuje owe zagadnienia mówiąc o strefie wpływu i strefie zainteresowań. Pierwsza z nich to zbiór tych rzeczy, które możesz realnie kształtować. Druga to to co Cię interesuje, obchodzi, ale... na którą nie masz wpływu.  

Sęk w tym, żeby swą strefę wpływu poszerzać. Dopóki jesteś biednym studenciakiem na początku kariery tak naprawdę możesz kreować "tylko" swoje życie. Gdy osiągasz stopniowo coraz większy sukces zaczynasz zauważać więcej, pomagasz, działasz w wolontariacie, produkujesz towar ułatwiający życie setkom ludzi i masz wtyki w urzędzie miejskim. W końcu po latach jesteś Billem Gates'em albo Stevem Jobsem i możesz wszystko. Rozumiesz?

Są jednak pewne rzeczy, które nigdy nie będą w Twoim zasięgu. "Każdy jest kowalem swego losu" - brzmi pięknie, ale czy rzeczywiście jestem w stanie ukuć kształ jaki tylko zechcę? A czy... biedne dziecko w Afryce jest w stanie zostać europejskim biznesmenem? A czy... nienajpiękniejsza pani jest w stanie zostać miss świata? Cóż... Coś tu nie gra! Usłyszałam kiedyś niezwykle mądre zdanie.

Każdy jest kowalem swego losu, ale jeden kuje w żelazie, inny w glinie, inny próbuje coś ulepić z saharyjskiego piasku. Niesprawiedliwe. Ale zawsze, zawsze masz wybór. Może nie na miarę cara Rosji, ale masz! 

Waris Dirie udowodniła, że nawet z pozornie beznadziejnej sytuacji jest wyjście. Na podstawie swej historii napisała liczne książki, w tym "Kwiat Pustyni" zekranizowany w 2009. Kobieta pochodzi z plemienia nomadów w Somalii. Tradycje i mentalność tych ludów są niebywale dalekie od naszych. Waris również nie chciała się na wiele z nich zgodzić. Mając za sobą tagiczne przeżycia, w tym rozpacz po stracie siostry i kuzynek wskutek obrzezania stanęła przed kolejną traumą. Została zmuszona do małżeństwa z kilkadziesiąt lat od siebie starszym mężczyzną. Chcąc uniknąć tego dramatu postanowiła uciec z domu, co nawet we współczesnych czasach i europejskim środowisku jest karkołomnym pomysłem, nie mówiąc o zagrożeniu jakie czyhało na Waris na pustynnych bezdrożach. Choć na swej drodze musiała pokonać niewyobrażalne trudności, zdołała osiągnąć wielki sukces. Obecnie jest modelką, pisarką, była też ambasadorką ONZ. Wiedzie życie o jakim zdecydowana większość jej somalijskich rodaków nie może nawet marzyć. Tfu, wiedzie życie o jakim spora część ludzkości nie może nawet marzyć. Zatem... nie da się? Da się!

Nie zastanawiaj się już dłużej. Tak, masz wpływ na swoje życie. Nikt Ci nie powie co i kiedy osiągniesz, Nikt Ci nie powie czy Twoje działania przyniosą skutek jakiego oczekujesz. Ale ja Ci powiem coś w co głęboko wierzę:

Jesteś kowalem swojego losu.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Nadzieja matką głupich

Witam, 
"mam nadzieję" to chyba jedno z najczęściej powtarzanych sformułowań przez wszystkich. Mam nadzieję, że jutro nie będzie padało; mam nadzieję, że film okaże się ciekawy; mam nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji; mam nadzieję, że dostanę podwyżkę... 

O ile w kwestii pogody rzeczywiście pozostaje nam mieć jedynie nadzieję (choć czasem czczą), o tyle w sprawie rzeczy na które mamy wpływ należałoby raczej wziąć dupę w troki niż żywić się ową nadzieją właśnie. 

Na kanwie pewnych nieprzyjemnych przeżyć, jakich doświadczyłam ostatnio, doszłam do wniosków, które można streścić wszem i wobec znanym powiedzonkiem "nadzieja matką głupich". A ja głupia być nie chcę!

Mój tok myślenia rozpoczął się od utyskiwania na zły los i ubolewania, że nie ziściły się moje nadzieje. Skonstatowałam w duchu, że zachowuję się debilnie i uświadomiłam sobie przy tym, że posiadanie nadziei zakłada sprawczość "czegoś", "kogoś innego", ale nie nas samych. Mamy bowiem nadzieję, że ktoś coś zrobi, że los się ulituje, że szef nie opierdoli, że nikt nas nie zawiedzie. Oddajemy przyszłość w ręce (nie)zidentyfikowanego bytu, zrzekając się przy tym naszej własnej mocy. 

Czasem owszem, może już być po "ptokach" i nic więcej jak nadzieja nam nie pozostaje. Jeśli mieliśmy w dupie pewne sprawy, to teraz konsekwencje są nieuniknione i pozostaje co niektórym wznosić modły do nieba. Ale czy taka postawa charakteryzuje osoby proaktywne? Czy taka postawa charakteryzuje osoby sukcesu, mające świadomość, że ich życie leży w ich rękach? Człowiek zdający sobie sprawę ze sprawczości swoich czynów i myśli, rozumiejący potęgę działania i własnoręcznego budowania sukcesu nie powinien moim zdaniem zawierzać jakiejś obcej sile. 

Jasne, że są sytuacje, w których zrobiliśmy (prawie) wszystko co w naszej mocy i pozostaje nam czekać na "werdykt". Niedawno byłabym skłonna powiedzieć, że to jest moment, w którym mamy prawo zacząć żywić sobie nadzieję. Ale nie, wściekłam się na nadzieję. Nie ma nadziei. Albo działasz i osiągasz sukces, albo nie osiągasz - wtedy bierzesz dupę w troki, szukasz co poszło nie tak i próbujesz od nowa. Albo się opierdalasz i wtedy wypchaj się nadzieją po uszy - to nie do ciebie jest ten tekst. Ogarnij się. 

Ja na "nadzieję" mam focha. Działanie i efekty, działanie i owoce. Albo kicha. Nadzieja matką głupich, którzy myślą, że coś im spadnie z nieba. 

Masz nadzieję, że w twojej Biedronce nie wykupili jeszcze promocyjnych gaci? Na grzyba ci ta nadzieja, nie będzie ich w jednej, to będą w drugiej. Przynajmniej trochę ruchu zażyjesz, fatygując się do dalej położonego przybytku. A jak idziesz grubo po starcie promocji i się boisz, że wykupili, to... trzeba było iść wcześniej! 

Taki przykład.

Nadzieja matką głupich, dziękuję. 

Pozdrawiam, Olga

piątek, 13 lutego 2015

Piątek 13-go a Siatkowy Układ Aktywujący

Dlaczego trzynastego w piątek ja mam szczęśliwy dzień, a Ty masz pecha?

Dzisiejszy feralny dzień z pewnością niejednemu z was spędził sen z powiek nocy poprzedniej. Ja co prawda też nie mogłam spać, ale nie ma to bynajmniej związku z piątkiem trzynastego, a zwyczajną bezsennością, która  mnie ostatnio dotknęła. Ale nie zamierzam absolutnie narzekać, gdyż jak przystało na człowieka proaktywnego wykorzystałam ten czas na pożyteczną lekturę i przemyślenia. 

Zawsze postrzegałam przesądy, w tym wiarę w pechowy piątek 13-go jako temat związany z głupkowatymi, magicznymi wierzeniami ludowymi, będącymi domeną osób niezbyt twardo stąpających po ziemi i, co tu dużo mówić, niespecjalnie lotnych. Jednak z racji moich zamiłowań do tematyki osiągania sukcesu, brania życia we własne ręce i potęgi podświadomości spróbowałam spojrzeć na temat z innej strony. 

Przekonanie, że dzisiejszy piątek może się okazać bardziej pechowy od innych z racji tego, że przypada 13-go dnia miesiąca sprawia, że faktycznie takim on się staje. Paradoksalnie pechowcy, którzy są głęboko przekonani, że nic nie zależy od nich, a życie tylko się czai, by im zrobić wbrew, SAMI właśnie spuszczają na siebie ten los. 

Jak to działa?
Nasze mózgi są niezwykle cwanymi bestiami. Procesy jakie w nich zachodzą nie mieszczą mi się w głowie. Co ciekawe, to co myślimy świadomie i jak działamy często niewiele wspólnego ma z prawdziwym zarządzaniem - tak naprawdę steruje nami podświadomość, dlatego niezwykle ważne jest, by o nią dbać i wyraźnie powiedzieć jej dokąd ma nas zaprowadzić. 

Metod, by zaprogramować naszą podświadomość jest setki. Wiara w nasze marzenia i intensywne ich wizualizowanie to jedna z nich. Według badań w mózgu zwiększa się wtedy napięcie, ponieważ chce on za wszelką cenę zamknąć lukę między szarą rzeczywistością, a kolorowymi marzeniami. Zawsze myślałam, że to trochę bajka. Bo jakim niby cudem fakt, że moja podświadomość "chce zamknąć lukę" ma wpłynąć realnie na moje życie?

Ale pomyślcie! To naprawdę działa. Podświadoma część umysłu spełnia po prostu nasze polecenia! Gdy mówicie "oj, ale mam zły dzień" to on taki będzie! 

Jednak jakim cudem ta podświadomość realnie wpływa na jakość naszego dnia czy realizację marzeń? Drogie panie, idąc na imprezę w super ciuchach, wiedząc, że wyglądacie świetnie - jak będziecie tańczyć? A teraz wyobraźcie sobie, że nie zdążyłyście się uszykować - macie jakiś stary dres, nieświeże włosy i poczucie nieatrakcyjności. Jak będziecie tańczyć, o ile w ogóle wyjdziecie na parkiet? Przekonanie, że wyglądacie (nie)sexy realnie wpłynie na wasze zachowanie, choć umiejętność i sympatia do tańca będą w obu przypadkach takie same. 

Siatkowy Układ Aktywujący - WIELKIE WOW

Ale to jest taki mały kaliber. A jak to ma działać w odniesieniu do całego życia i wielkich marzeń? Otóż istnieje coś takiego jak  RAS (Reticular Activating System), który działa jak filtr, przepuszczający do naszej świadomości tylko to co jest istotne, potrzebne, ciekawe dla nas (wyobraźcie sobie co by było, jakbyśmy odbierali WSZYSTKIE bodźce ze świata!!). Przepuszczane informacje muszą pasować do tego co już w tym naszym orzeszku mamy zakorzenione. Wszystko co już tam jest, zostanie poprzez RAS utrwalone. Jeśli mamy w mózgu obawy, lęki i głębokie przekonania, to przefiltrowane zostaną informacje, które to potwierdzą. 

Jeśli za pomocą wizualizacji, afirmacji, rozsądku i innych metod zakorzenimy sobie w głowie obraz pięknego celu, marzenia do jakiego dążymy, pozytywnego myślenia, przekonania, że piątego 13-go będzie fajny itd. itd. to RAS zacznie tak filtrować rzeczywistość, żeby nam to potwierdzać

Ale to nie wszystko! 
RAS nie tylko przesieje informacje, które potwierdzą np. "tak, jesteś piękna" (-> wychwycisz pełne podziwu spojrzenie faceta, które normalnie byś zignorowała) lub "tak, piątek 13-go może być fajnym dniem" (-> będziesz zauważać wszystkie miłe rzeczy, które się tego dnia wydarzyły, zamiast fakt, że uciekł ci tramwaj kwitować słowami "no tak, piątek 13-go!!"). 

RAS nie tylko potwierdza to co już "wiemy", ale także wyławia z otoczenia informacje, ludzi, okazje, bodźce itd., które zaprowadzą nas do naszego celu, które okazują się przydatne, by pchnąć wszytko do przodu! Innymi słowy, jeśli zapełnimy nasz mózg plastycznymi obrazami tego czego pragniemy, to nasz własny, rzeczony mózg zacznie za nas odwalać kawał roboty w osiągnięciu tego celu!

Przykład chcecie z realu? Mój własny! 
Spamu w skrzynce odbiorczej nienawidzę jak każdy i generalnie tego nawet nie otwieram. Jestem w stanie w ułamek sekundy ocenić, że coś jest nachalnym gównem i wyrzucam hurtowo. A razu pewnego przyszedł do mnie typowy spam onetowy, wiedziałam, że nim jest, a z jakiejś przyczyny przeczytałam całą treść. Okazało się, że była to reklama darmowego wykładu motywacyjnego, na który potem poszłam i okazał się bardzo ciekawy. Zastanawiałam się jednak dlaczego ja w ogóle otwarłam tą wiadomość? Później doszłam do wniosku, że w ułamku sekundy RAS przepuścił do mojej świadomości informację, że ten mail jest ważny i należy zignorować fakt, że jest spamem. To odkrycie zrobiło na mnie naprawdę kolosalne wrażenie :O

Dodajcie sobie do tego to o czym pisałam wyżej, czyli że zachowujemy się tak jak podświadomość nam karze i mamy combo doskonałe! Nie ma opcji, że nie osiągniemy sukcesu! A już na pewno, że piątek 13-go okaże się feralny!

Pozdro!

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Leap of faith

Wymyśliłam kiedyś wątpliwie niebanalny sposób na otwieranie tekstów na tym blogu: wypunktowanie paru DOBRYCH rzeczy, które się danego dnia przytrafiły. Pytam się zatem dlaczego życie rzuca kłody pod nogi i akurat kiedy zabieram się za pisanie okazuje się, że dzień mogę zaliczyć zdecydowanie tych do podłych i plujących na prawo i lewo ironią losu?

Zastanawiałam się nad odpowiedzią zaledwie CHWILECZKĘ, ponieważ całość jest banalnie prosta. Czyż postawa osoby marudzącej na ten okropny i brzydki los jest postawą promowaną przeze mnie i wielu innych możnych tego świata? No absolutnie nie! Skoro jednak fakty są niezaprzeczalne i dzień BYŁ do dupy to i tak da się to przekuć w coś dobrego. I niechże to będzie motto każdego na tę i kolejne nadchodzące chwile waszego cudownego życia!

Więc... CO DOBREGO NA DZIŚ?
1. Udowodniłam sobie, że to we mnie tkwi siła! Niewiele jej co prawda zdołałam wykrzesać, oj nie, ale przecież praktyka czyni mistrza!
2. Przeczytałam  kilkadziesiąt kolejnych kartek najlepszej, najmądrzejszej, najfantastyczniejszej książki* jaką znam, dzięki czemu uczyniłam kolejny krok do 
S U K C E S U ! !

3. Spędziłam miły, owocny wieczór w babskim gronie, w MOIM własnym gronie z dodatkiem lodów, knedli, pysznej herbaty, muzyki i innych rozpieszczaczy, tworząc odważnie pierwsze w życiu "fiszki afirmacyjne". Ale o tym zaraz. 


CHAOS, MĘTLIK W GŁOWIE, STRACH I EKSCYTACJA
Więc siadłam z głową pełną pomysłów, myśli, obaw i inspiracji do tego stopnia, że nawet Getting Things Done wymięka, nie mogąc ogarnąć tego chaosu, mając wręcz wrażenie, że to już nie chaos, a śmietnik. No ale przecież się nie wycofam. Zaczęłam czytać Zasady Canfielda z jedną myślą od samego początku - że wierzę mu bezgranicznie. Przemagluję, przeanalizują każdą rzecz o jakiej napisał, ale każdą jedną, której nie zrozumiem po prostu zaakceptuję i uwierzę, że działa. 

Okazało się to trudniejsze niż myślałam... 

Po sympatycznym i obiecującym początku z cyklu każdy może odnieść sukces wystarczy, że będzie się trzymał tych paru prostych zasad okazało się, że to nie są zwykłe reguły niczym drogowe ot np. że na czerwonym stop, a na zakazie wjazdu nie wjeżdżamy. NIE! TO SĄ KOLOSY! To są jakieś wielkie holowniki, wywrotki, żurawie kilkudziesięciometrowe, walce do asfaltu, które wywracają, miażdżą, niszczą wszystko co sobie człowiek myślał i jak sobie żył. Wcale nie za wygodnie, nie za szczęśliwie, ale też bez tragedii... I tu nagle się okazuje, że MOŻESZ WSZYSTKO, że LOS W TWOICH RĘKACH, że trzeba sobie afirmacje robić, wyobrażać codziennie cele z najdrobniejszymi szczegółami, zapachami, uczuciami... Że trzeba pewne słowa wyrzucić ze słownika, a pewnie przygarnąć... 

I ŻE NIBY TO NAPRAWDĘ DZIAŁA??

Noo założenie było, że biorę wszystko jak leci, niczego nie odrzucam, ale... czy to naprawdę działa?? U innych może tak, ale... ŻE NIBY U MNIE? 

Ale jakiejż to trzeba odwagi! Zmienić wszystko i w tym trwać mimo, że nie będzie od samego początku różowiutko. Wyjść trzeba ze swej strefy komfortu i bezpieczeństwa. Skoczyć na głęboką wodę, ZAUFAĆ SOBIE! I Canfieldowi! I znów sobie! Byle nie całemu światu, który mówi: o s z a l a ł a ś!! 
zdjęcie z sieci

No i ja skoczę. Jeszcze nie teraz, bo dopiero dochodzę do urwiska, jeszcze mnie tam nie ma, ale dojdę niebawem i SKOCZĘ! 

Dziś właśnie czytałam o zasadzie, że sukces osiągają ci, którzy czasem złamią reguły, wyjdą przed szereg, odważą się na coś co innym nie mieści się w głowie. Autor podał kilka przykładów, kiedy goniący za swym szczęściem robili coś niewyobrażalnego, czasem na krawędzi prawa, byle tylko sięgnąć dalej, głębiej, mocniej! I im się udawało! Nie wiem co Jack ma w sobie, ale jakąś klepkę mi przestawił, coś uruchomił w mózgu, co sprawia, że nie tylko z założenia, ale naprawdę uwierzyłam, że się da. Że także MI się uda! 

Dla mnie to leap of faith. Tak jak w Far Craju 3 Jason skoczył w odmęt nieznanych wód, tak i ja muszę. Interpretowany jest jako akt wiary i oddanie się czemuś mimo braku dowodów empirycznych na sens tych poczynań. Ale... Canfield przytacza mnóstwo dowodów, więc właściwie nie ma potrzeby wierzyć w niemożliwe, bo to wszystko JEST możliwe i udowodnione, że działa! Lecz z drugiej strony, naprawdę, by przekonać mój mózg zabunkrowany w ceglanym domku OGRANICZEŃ, które sam zbudował, że wystarczy Wrecking Ball Canfieldowy i cały mur obróci się w ruinę niczym na teledysku Miley to już nie jest taka prosta sprawa! 

Póki co spisałam afirmacje na karteczkach, czując się przy tym jak dziecko z przedszkola, które wierzy w bajki albo Gwiazdora. 

LEAP OF FAITH

*Książka, o której cały tu czas pierdzielę to "Zasady Canfielda" - Jack Canfield


zdjęcie z sieci

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...